Publikacja/Tłumaczenie: Şelale Malkoçoğlu | Data: 22.09.2025r. | Oryginalny tekst w języku angielskim: „Reimagining Freedom Beyond The State” | Autor: Kudzai Kutukwa
Weź głęboki oddech i przez chwilę pomyśl proszę nad tym o czym piszę.
Każda „licencja” na biznes, każdy przepis o tym, czym, gdzie i jak masz płacić, każdy papier na firmę – to kajdany. Kolejne ogniwa niewidzialnej klatki, zaprojektowanej tak, by utrzymać cię w zależności od systemu, który czerpie zyski z twojego właśnie przestrzegania narzucanych przez niego zasad. Niby ich nie widać, ale trzymają cię w ryzach gry, która świetnie się kręci, za każdym razem gdy tylko grzecznie przytakujesz.
A co by było, gdybym ci powiedział, że dziewięciostronicowy dokument z 2008 roku nie tylko dał nam Bitcoina, ale też „niechcący” pokazał, jak można rozmontować ten cały urzędniczo-korporacyjny twór?
Wyobraź sobie, że przyszłość biznesu nie polega na uzyskiwaniu pozwoleń od biurokratów z Delaware ani na kłanianiu się przed giełdą w Nowym Jorku, ale na kluczach kryptograficznych oraz protokołach bez zewnętrznych pozwoleń - takich do których każdy ma dostęp, które są wszędzie i nigdzie, zupełnie bez bezpaństwowych korporacji – poza zasięgiem jakiegokolwiek rządu…
Prawda
Wielki masowy eksperyment znany jako demokracja rozpada się w proch. Pamiętasz czasy, gdy wolność słowa była uważana za kamień węgielny wolnego społeczeństwa? Dziś ją po prostu wycinają – rządowe instytucje i algorytmy wielkich korporacji (czy może raczej technokracji). Cenzura i wszelkie zakazy, nakazy, czy wreszcie tez ‘kary’ za dane zachowania nawet tylko w Internecie stały się nową normą.
Wykształcenie wyższe kiedyś gwarantowało godne życie, teraz gwarantuje jedynie miejsce w napędzanym długami kołowrotku, gdzie żyje się tylko po to, by płacić rachunki. Jeden po drugie. Z miesiąca na miesiąc. Prywatność kiedyś była święta (przynajmniej na papierze). Dziś algorytmy śledzą każdy twój klik, a państwo zbiera twoje metadane i archiwizuje je „na wszelki wypadek”. Inwigilacja nie jest jakaś tam mrzonką. Jest gwarantowana.
Nie będę nawet zaczynał omawiać żelaznego uścisku, całego tematu o tym jak wielkie korporacje i grupy interesów trzymają za gardło twoich „wybranych” przedstawicieli. Lista rzeczy, które poszły nie tak we współczesnym świecie, jest nieskończona. Wolność i dobrobyt znikają z dnia na dzień.
Tego rozkładu nie da się już odwrócić, głosując np. na innego kandydata lub „inną” partię w kolejnych wyborach. Ludzie robią to od dziesięcioleci, a sytuacja tylko się pogorszyła, a nie poprawiła. Kabina wyborcza stała się automatem do gry, sfałszowanym przez miliarderów. Petycje i protesty? To zawory bezpieczeństwa, które mają sprawić, że poczujesz się wysłuchany, ale w praktyce nie zmieniając niczego. Mogą być skuteczne na krótką metę, ale z czasem nawet szlachetne ruchy protestacyjne zostają przejęte, przejęte i ostatecznie zneutralizowane. Historia wielokrotnie pokazuje ten schemat.
Jakie jest więc rozwiązanie? Czy jest jakaś nadzieja, czy wszyscy jesteśmy skazani już na zatonięcie jak Titanic?
Czas na nowo zdefiniować, czym jest wolność i zacząć działać inaczej.
Iluzja Wolności Na Pozwolenie
Wielu ludzi ma błędne wyobrażenie na temat tego, czym naprawdę jest wolność. Utożsamiają wolność z legalnością lub prawami przyznanymi przez państwo. Innymi słowy:
Mogę robić XYZ, bo jest to legalne. Jestem wolny, bo mogę coś zrobić, a jest to zgodne z prawem.
Ich definicja wolności zaczyna się i kończy na państwie.
Problem w tym, że państwo – wbrew temu, co sugeruje jego propaganda – nie kieruje się twoim interesem. Jego celem jest niekończące się powiększanie własnej władzy, bez względu na cenę (która, cóż często płacisz właśnie TY oraz przyszłe pokolenia). Z definicji jest to instytucja, która istnieje jako „konieczne zło” i sięga po przymus, aby osiągać swoje cele.
Historia wolności to historia oporu wobec przymusu.
Na każdym etapie rozwoju cywilizacji rządzący maskowali swoje monopole płaszczem prawa, przedkładając kradzież i przywilej jako „prawo i porządek”. Jeśli nie rozumiesz, jak działa ta niewidzialna klatka – albo wręcz nie wiesz, że istnieje – zawsze będziesz ofiarą drapieżnej polityki państwa, stopniowo odbierającej ci wolność.
Posłużę się dwoma przykładami: prawem o środku płatniczym i prawem o tworzeniu spółek. Te konstrukty, często traktowane jako naturalne elementy gospodarki, są tak naprawdę wynalazkami politycznymi. Obydwa opierają się na tej samej zasadzie: państwo rości sobie prawo do narzucania warunków wymiany i stowarzyszania się, zmuszając jednostki do funkcjonowania w ramach, których same nie wybrały. Systemy te, zamiast gwarantować ład, utrwalają monopol, kumoterstwo i tłumią spontaniczne procesy rynkowe.

No więc tak: przepisy o prawnym środku płatniczym (ang. legal tender) zmuszają każdego z nas, żebyśmy za jedyny słuszny środek zapłaty musieli uznać walutę wydawaną przez rząd. Z kolei prawo o tworzeniu spółek każe firmom rejestrować się u władz, zanim w ogóle będą mogły legalnie działać. W obu przypadkach państwo ustawia się w roli niezbędnego strażnika gospodarki – i zbiera haracz, wymuszając posłuszeństwo na tych, którzy tak naprawdę chcieliby po prostu współpracować na własnych zasadach. Bez odgórnej kurateli.
Mroczna Historia Prawnego Środka Płatniczego
jeśli prześledzić dzieje prawa o przymusowym środku płatniczym, widać w kółko ten sam schemat: systematyczne zastępowanie pieniądza, który wybrał rynek, przez systemy walutowe kontrolowane politycznie – tak, żeby elity rządzące czerpały korzyści kosztem zwykłych ludzi.
Już w średniowiecznej Europie królowie wpadli na to, że mogą dewaluować swoje monety– zmniejszać w nich zawartość kruszcu, ale utrzymywać ich nominalną wartość. W ten sposób finansowali swoje wojny i dworskie wydatki. A prawo o przymusowym obiegu było mechanizmem, który to egzekwował – zmuszał poddanych, żeby akceptowali te bezwartościowe monety na równi z tymi pełnowartościowymi.
Te przepisy to podstawa, na której rząd opiera swoją zdolność do „psucia pieniądza” i wywoływania inflacji. Jak to ujął dr Hans F. Sennholz:
Przymusowy środek płatniczy pozwala rządowi zabierać dochód i majątek bez zgody obywateli... To jedna z wielkich plag naszych czasów, niezbędna podstawa inflacji i dewastacji waluty. Podgryza moralne i ekonomiczne fundamenty społeczeństwa, głównie dlatego, że jest niezrozumiana i ignorowana.
Pieniądz fiducjarny (czyli ten bez pokrycia, inaczej fiat, od łacińskiego słowa fides, oznaczającego wiarę, bowiem wartość takiego pieniądza opiera się po prostu na zaufaniu do emitenta) to niezastąpiony smar państwowej kontroli. Dzięki niemu rządy mogły rozrastać się poza granice uczciwego opodatkowania. To on stworzył finansowe podstawy dla dzisiejszego sojuszu korporacji i państwa. Bez niego imperialne wojny, rozbudowane państwa opiekuńcze i niekończące się dotacje dla uprzywilejowanych firm byłyby po prostu niemożliwe.
Sojusz Korporacji i Państwa
Tak samo, jak prawny środek płatniczy wynika z przejęcia przez państwo instytucji, które powstały naturalnie, tak współczesna forma spółki kapitałowej wyewoluowała z królewskich przywilejów.
W epoce merkantylizmu, w XVI i XVII wieku, monarchowie nadawali wyłączne przywileje korporacyjne średniowiecznym cechom i kompaniom handlowym, takim jak brytyjska czy holenderska Kompania Wschodnioindyjska. Nie było to uznanie naturalnych praw, ale przyznanie monopolu w zamian za polityczne poparcie i finansowy haracz.
Te podmioty nie były neutralnymi firmami konkurującymi na wolnym rynku. Były to quasi-państwowe byty obdarzone monopolami, władzą militarną i zwierzchnictwem terytorialnym. Istniały jako narzędzia polityki państwowej – powstały nie jako instytucje rynkowe, ale jako środki do projektowania państwowej potęgi gospodarczej.
Ich DNA było etatystyczne od samego początku: były to kartele merkantylistyczne stworzone, by kierować bogactwo ku górze. Forma korporacji została pomyślana jako mechanizm do mobilizowania prywatnego kapitału w służbie celów państwa, takich jak eksploracja nowych terytoriów, zakładanie szlaków handlowych, gromadzenie złota czy walka z obcymi mocarstwami o kolonie.
Współczesne przeświadczenie, że rejestracja spółki służy przede wszystkim prywatnym celom handlowym, jest historycznym przeinaczeniem, które zaciemnia te mroczne pochodzenie. Nawet gdy liberalne reformy XIX wieku upowszechniły dostęp do rejestracji, fundamentalna zasada pozostała: legitymizacja biznesu była darem przyznanym przez państwo, a nie niezbywalnym prawem wolnych ludzi do handlu i stowarzyszania się.
Zrozumieć Prawną Grabież
Żeby na nowo wyobrazić sobie wolność, trzeba najpierw zrozumieć, że zarówno prawo o przymusowym środku płatniczym, jak i przepisy o rejestracji spółek, to przejawy zinstytucjonalizowanej grabieży. Frédéric Bastiat w swoim monumentalnym dziele „Prawo” określił to zjawisko jako wypaczenie jego istoty – zamiast chronić osobę i własność, prawo zostało narzędziem do odbierania jednym i dawania innym.
Prawo o prawnym środku płatniczym jest podręcznikową formą legalnej grabieży.
Tworzy sztuczny popyt na pieniądz rządowy, zakazując dobrowolnych alternatyw. Obywatele nie mogą praktycznie zrezygnować z systemu pieniężnego, a przepisy o prawnym środku płatniczym uniemożliwiają im zbiorową migrację do lepszych alternatyw.
To wymuszone uzależnienie pozwala państwu pobierać podatek inflacyjny, udając przy tym, że jego waluta dominuje dzięki rynkowym preferencjom, a nie przymusowi. Co więcej, wierzyciele są zmuszeni przyjmować walutę fiducjarną bez względu na jej rzeczywistą wartość – co skutecznie przekazuje bogactwo od tych, którzy wytworzyli dobra i usługi, do tych, którzy kontrolują drukarnię.
Przepisy o rejestracji spółek działają na tej samej zasadzie. Przedstawiając rejestrację jako prawny warunek prowadzenia działalności, państwo tworzy iluzję, że dobrowolne stowarzyszenia biznesowe potrzebują politycznej kontroli. Przedsiębiorcy internalizują to uzależnienie, rzadko kwestionując, czemu w ogóle potrzebują pozwolenia rządu, żeby swobodnie handlować z chętnymi partnerami. Państwo skutecznie przekształca naturalne prawo w przywilej nadany przez władzę.
Państwo musi przekonać swoich obywateli, że zapewnia niezbędne usługi, których nie dałoby się zorganizować przez dobrowolną współpracę. Dlatego właśnie zarówno prawo o przymusowym środku płatniczym, jak i przepisy o spółkach, służą wytworzeniu zależności od politycznej władzy. W obu przypadkach państwo ustawia się w roli niezbędnego pośrednika w transakcjach, które powinny być czysto dobrowolne.
Trafna obserwacja Bastiata pozostaje dziś tak samo aktualna, jak w 1850 roku:
Prawo zostało użyte do zniszczenia jego własnego celu: Zastosowano je, by obalić sprawiedliwość, którą miało utrzymywać; by ograniczać i niszczyć prawa, których jego prawdziwym celem było przestrzeganie.
Budowanie Przyszłości Bez Proszenia o Pozwolenie
Każda sieć – czy to pieniędzy, wymiany myśli, czy przedsięwzięć biznesowych – wpada do jednego z dwóch worków: jest otwarta i nie wymaga pozwolenia albo jest autorytarna i kontrolowana.
Albo jest odporna na cenzurę lub cenzurowana.

Internet na początku był otwarty. Dzikie pogranicze, gdzie każdy mógł publikować, łączyć się i budować, nie pytając nikogo o zgodę. Ale centralizacja wkradła się przez platformy.
Zamiast użytkowników, którzy są właścicielami swoich danych, tożsamości i interakcji, mamy teraz pośredników żądających haraczu, którzy monetyzują naszą uwagę i zbierają dane. Platformy, które tak na prawdę nas uwięziły, czerpią teraz z nas wartość, a do tego narzucają swoje własne reguły. Cenzurują nie z jakiejś moralnej krucjaty, ale ponieważ ich interesy tego wymagają: państwo żąda posłuszeństwa, by zachować władzę, inwestorzy żądają cenzury, by chronić zyski.
To jest prawdziwa ekonomia cenzury. Nie jest przypadkowa – jest systemowa. Użytkownicy stają się produktem, a ich wolna wola jest wymieniana na „darmową” łączność. Im dłużej tkwimy w tych cyfrowych zamkach, tym głębiej utrwala się ta zależność. Systemy nie wymagające pozwolenia to jedyna droga, by oprzeć się tej grawitacji. Skoro sieci nie mogą pozostać otwarte bez takiej architektury, to dlaczego korporacje miałyby być inne?
Widzisz, współczesna korporacja to paradoks. Przedstawia się jako twór rynku, konkurencji i ducha przedsiębiorczości, ale jej samo istnienie zależy od pozwolenia państwa. Statut, rejestry gospodarcze, reżimy zgodności, fikcje prawne – każdy element jej szkieletu jest opieczętowany insignią państwowej aprobaty. Udaje „prywatne przedsiębiorstwo”, ale w swoim rdzeniu jest sfinalizowanym monopolem formy.
Sojusz państwa i korporacji to nie jest neutralny układ. To system kontroli. Przywiązując korporacje do nadawanych przywilejów i punktów kontroli kapitału, państwa wykastrowały ducha przedsiębiorczości. Zamieniły „przedsięwzięcie” w teatr zgodności, gdzie innowacja kłania się biurokracji, a kapitał słucha ideologii.
Ten system umożliwił kartelom z Wall Street – jak BlackRock, Vanguard i State Street – narzucanie korporacjom ideologicznych mandatów. Nie przez dobrowolny wybór, ale przez kontrolę dostępu do kapitału.
Wskaźniki ESG i absurdalne kwoty „różnorodności” nie wyłoniły się z rynku. Te bezcelowe metryki zostały opracowane w Davos, wychowane w NGO-sach i wepchnięte korporacjom na siłę przez rynki kapitałowe, które są ściśle powiązane z państwem. Korporacje nie są już tworem wolnych rynków. Są tworem państwa. I jak wszystkie byty zależne od państwa, ostatecznie będą służyć jego interesom.
Ale co, jeśli całe to rusztowanie jest niepotrzebne? Co, jeśli sam pomysł korporacji zatwierdzonej przez państwo jest po prostu przestarzały?
Bitcoin Jako (Nowa) Instrukcja Obsługi
W 2008 roku Satoshi Nakamoto opublikował dziewięciostronicowy dokument, który po cichu i nie agresywnie zburzył wieki ekonomicznej ortodoksji.
(Jeśli temat jest ci obcy, patrz: Biała Księga Bitcoin Dla Dzieci.)

To nie były tylko narodziny Bitcoina. To były narodziny idei: że zaufanie, koordynacja i wymiana wartości mogą istnieć bez królów, bez bankierów, bez duszącego pośrednika w postaci państwa. Bitcoin to nie tylko pieniądz; to plan, jak organizować ludzkie działania bez proszenia się o pozwolenie osób trzecich. I ta zasada nie kończy się na płatnościach.
Bitcoin można postrzegać jako dużą, dobrze działającą firmę, ale bez państwa. Nie ma prezesa, zarządu, ani dokumentów rejestracyjnych złożonych gdziekolwiek. A jednak ma kapitalizację rynkową wartą 2 biliony dolarów, zabezpiecza setki miliardów wartości i tylko w 2024 roku rozliczył transakcje warte ponad 19 bilionów dolarów. Jak? Dzięki kryptografii, odpowiednio ustawionym zachętom i protokołowi, do którego każdy może dołączyć bez pozwolenia.
To jest właśnie ten plan. Nie tylko dla pieniądza, ale dla samej przedsiębiorczości.
Prężnie działająca firma bez zupełnie ingerencji państwa pożycza od Bitcoina architekturę. Nie rejestruje się w Delaware. Nie prosi o pozwolenie w Singapurze. Nie składa raportów zgodności w Brukseli. Istnieje jako zbiór narzędzi kryptograficznych i społecznych umów, które pozwalają ludziom koordynować się bez zewnętrznych „władców”.
- Tożsamość: Żadnych aktów założycielskich. Żadnych podpisów u rejestratora. Tożsamość takiej firmy ma korzenie w kluczach. Zestaw par kluczy publicznych i prywatnych (jak w Bitcoinie czy Nostrze) definiuje jej „istnienie”. Klucze reprezentują udziałowców, współpracowników lub autonomiczne agenty. Własność się udowadnia, a nie deklaruje.
- Zarządzanie: Żadnej rady dyrektorów wybranej przez akcjonariuszy w wykładanej drewnem sali (chociaż nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ją mieć, jeśli ktoś bardzo chce). Zarządzanie odbywa się poprzez multisig (w uproszczeniu na kilku różnych kodach dostępu, które dopiero razem umożliwiają dostęp do zaszyfrowanych informacji), podpisy progowe i sieć zaufania (web-of-trust). Zasady są przejrzyste i egzekwowane przez matematykę.
- Działanie: Korporacje bez państwa działają jako rozproszone protokoły, online i offline. Mogą posiadać adresy Bitcoinowe, podpisywać transakcje i trzymać kapitał we wspomnianym już multisig. Mogą uwierzytelniać się przed klientami i partnerami za pomocą dowodów kryptograficznych. Żaden minister nie jest do tego potrzebny.
- Pozyskiwanie kapitału: Zamiast IPO, firmy takie zdobywają kapitał przez rynki bez zezwoleń. Na przykład: crowdfunding (czyli finansowanie społecznościowe) w Bitcoinie lub dystrybucję udziałów poprzez kryptograficzne akcje. Inwestorzy nie polegają na regulatorach; polegają na kodzie i kontraktach.
Takie rozwiązanie to nie tylko „firma”. To żywy protokół; skorupa reguł i bodźców, zahartowana przez kryptografię, ożywiana przez ludzkie działanie. To nie jest nowy pomysł; to jest pomysł rewolucyjny, który zmieni sposób, w jaki prowadzimy biznes w XXI wieku.
Jeśli bodźce i motywatory są odpowiednio ustawione, rzeczy takie jak cenzura czy usuwanie z platform będą możliwe już tylko w świecie fiat (pamieatasz: fiducjarnym?). Patrząc na Bitcoina – nie wszyscy uczestnicy sieci są uczciwi i mają dobre intencje, ale przez architekturę protokołu są zmuszeni grać według zasad, jeśli chcą czerpać korzyści z sieci.
Przyszłość Bez Kluczowej Roli Państwa
Korporacja była jednym z najpotężniejszych wynalazków ludzkości, ale została przejęta, wykastrowana i zamieniona w broń przeciwko samemu duchowi wolnej przedsiębiorczości. Do tego, ponieważ jest zbudowana na fundamencie fiducjarnego pieniądza, jest też główną zębatką w systemie gospodarczym, który wymaga od nas pozwolenia.
najwyższy czas, by na nowo wyobrazić sobie, czym jest wolność handlu. Wolność jednostki. Wolność tego kim jesteś i co robisz.
Bitcoin dał nam zdecentralizowany kapitał.
Nostr dał nam zdecentralizowaną tożsamość i komunikację.
Sieć zaufania (web of trust) dała nam zdecentralizowaną reputację.
Pozostaje tylko złożyć to wszystko w nowy model życia.
Şelale Malkoçoğlu
Born in Poland, raised in a multi-culti family, I quickly developed a passion for travel & respect for others. The digital nomad lifestyle is my natural fit. For years, I'm a happy Bictoiner as well.
follow me :
Related Posts
Dlaczego Wybitni Fizycy Wybraliby Bitcoina
Oct 14, 2025
Górnicy Cyfrowego Złota: Jak Działa Bitcoinowy Mining?
Sep 22, 2025
Czas Jest Naszym Sprzymierzeńcem: Dlaczego Bitcoinerzy Starzeją Się Wolniej
Sep 22, 2025