Publikacja/Tłumaczenie: Şelale Malkoçoğlu | Autor: Slo Hodler | Data: 01.06.2025r.
Bitcoin był jak dziki mustang – wolny, nieposkromiony i nikt nie mógł go w pełni kontrolować. Ludzie go kochali, bo był sprawiedliwy: nikt nie mógł dodrukować więcej Bitcoinów, by zniszczyć oszczędności, ani zamrozić czyjeś konta, jeśli nawet ten ktoś byłby „niegrzeczny”. Inflacja? Na dźwięk tego słowa Bitcoin się śmiał w twarz drukarskim maszynom.
Ale w wysokich wieżach Brukselgrodu, obecnych jeszcze w wielu stolicach Wolnolandii, pewni nikczemni władcy zwani Biurokratami patrzyli na Bitcoina z mieszaniną strachu i wściekłości.
„Jak to możliwe, że nie możemy kontrolować tej waluty?” – wrzeszczeli na swoich tajnych spotkaniach, popijając kawę ze złotych filiżanek.
„Jeśli ludzie będą używać Bitcoina, jak będziemy wiedzieć, co kupują, za co płacą, gdzie dalej potrzebują zadłużenia? Jak ich ukarać, skoro nie możemy zamknąć ich kont? I najgorsze – jak dalej będziemy mogli finansować te wszystkie megalomańskie projekty, jeśli nie będziemy mogli drukować pieniędzy jak szaleni?”
Biurokraci mieli marzenie. Marzenie o totalnej kontroli. Chcieli stworzyć własną walutę – CBDC, co w rozwinięciu skrótu daje: Centralno-Biurokratyczny-Digitalowy-Groszak. Miała być jak Bitcoin, ale z jedną kluczową różnicą: to oni, a nie ludzie, mieli nad wszystkim panować. Każdy zakup, każda transakcja, każdy grosz – wszystko pod ich czujnym okiem. „Chcesz kupić kawę? Najpierw sprawdzimy, czy zapłaciłeś wszystkie podatki!” – mówili sobie. „Publicznie gdzieś w sieci krytykowałeś naszą politykę? Ups, twoje konto jest zamrożone!” Do tego również, za każdym tylko razem gdy chcieliby sfinansować kolejną wojnę lub wybudować wieżowiec dla swoich urzędów – wystarczyło nacisnąć przycisk „Drukuj”, a pieniądze powstawałyby z niczego.
Bitcoin był cierniem w ich oku. Ludzie używali go, wydobywali (czy inaczej mówiąc, kopali, trochę jak górnicy, tylko, że w cyfrowym świecie) i handlowali nim bez pytania o pozwolenie. „To nie do zaakceptowania!” – ryknął Wielki Biurokrata, wymachując złotym zegarkiem. „Jeśli Bitcoin stanie się jeszcze popularniejszy, jak przekonamy ludzi, że potrzebują naszego CBDC? Musimy to powstrzymać!”

Jak zakazać czegoś, co jest dobre i wolne...
Zaczęli więc knuć. Najpierw ogłosili, że Bitcoin to narzędzie przestępców. „Tylko terroryści i nieuczciwi handlarze korzystają Bitcoina!” – krzyczeli w telewizji, choć wiedzieli, że znaczna większość transakcji jest zupełnie normalna. Potem wprowadzili przepisy: „Wszyscy, którzy używają Bitcoina, muszą zgłaszać każdy szczegół swoich transakcji!” – żądali, mając nadzieję, że to zniechęci ludzi. Próbowali nawet zakazać kopania, twierdząc, że Bitcoin „niszczy planetę” – podczas gdy ich prywatne odrzutowce regularnie przecinały niebo.

Mieszkańcy Wolnolandii nie byli jednak głupi. Widzieli, co się dzieje. „Chcą zamknąć nas w cyfrowej klatce!” – szeptali na ulicach, forach i w mediach społecznościowych. „Bitcoin to nasza wolność, a CBDC to ich marzenie o totalnej kontroli.” Niektórzy się buntowali, inni chowali się w sieci, gdzie dalej kopali, handlowali i naturalnym dla nich torem rzeczy używali Bitcoina.
Pot biurokratów w walce z niewidzialnym wrogiem.
Biurokraci wiedzieli, że bitwa będzie długa. Bitcoin był jak duch – nie dało się go złapać ani zniszczyć. Ale nie poddawali się. „Skoro nie możemy zatrzymać Bitcoina, sprawmy, by nasz CBDC był tak wygodny, że ludzie go zaakceptują bez zastanowienia!” – postanowili po wielu gorączkowych dyskusjach. Zaczęli obiecywać darmowe cyfrowe grosze, proste w obsłudze aplikacje, a nawet ulgi podatkowe – wszystko, by zwabić ludzi w pułapkę.
W Wolnolandii rozpętała się zatem walka między wolnością, jaką oferował Bitcoin, a żelazną pięścią CBDC. Ludzie musieli wybierać między niezależnością a kuszącymi obietnicami Biurokratów. Dla wielu od początku jedno było pewne – w tej bajce nie wygrywa ten, kto ma najwięcej złotych filiżanek, ale ten, kto zachowa wolność.

Czas zaostrza konflikt.
Z czasem walka o finansową wolność przybrała na sile. Bitcoin, niczym nieokiełznany cyfrowy ogier, galopował dalej przez blockchainowe prerię, mimo wszystkich pułapek zastawianych przez Biurokratów z Brukselgrodu. Z czasem historia ta jednak stała się jeszcze bardziej skomplikowana. Stało się tak, gdy na horyzoncie pojawiły się tak zwane gówniane grosze, kolokwialnie przez ludzi zwane też „shitcoinami”. Z nimi przyszły też nowe podatki, naciski Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) i absurdalne opłaty transakcyjne. Do tego również globalna świadomość zalet Bitcoina pomieszana z błyszczącymi na pierwszy rzut oka groszami shitcoinowymi. Ach, ile się działo.
Cóż, przypowieść o państwie, które „łamie nogi”, a potem oferuje wózek inwalidzki jako jedyne rozwiązanie, nabrała jeszcze większej mocy.
Shitcoiny i bańka spekulacji...
W niedługim czasie prócz Bitcoina w Wolnolandii zaczęły wyrastać „shitcoiny” – cyfrowe waluty, które często były bardziej żartem niż poważną alternatywą. Niektóre obiecywały szybkie zyski, inne miały tak samo żałosne nazwy jak ich funkcjonalność. „DoggyCoiny”, „MoonRocketX” – ani to brzmi, ani działa. Niektórzy jednak ludzie rzucali się na nie, z czystej chciwości a może naiwnego podejścia, licząc, że załapią się kolejną gorączkę złota.
Biurokraci szybko wykorzystali ten chaos. „Widzicie, jak niestabilny jest świat krypto!” – krzyczeli. „Shitcoiny to dowód, że to jedna wielka piramida! Oszustwo!” Prawda była taka, że shitcoiny upadały zarówno z braku użyteczności, jak również słabych projektów, na jakich były budowane, podczas gdy Bitcoin stał twardo jak skała. Biurokraci jednakże, świadomie, by namieszać ludziom w głowach jeszcze bardziej, wrzucali wszystkie kryptowaluty do jednego worka. Niejasności, zamieszanie, wszelkiego rodzaju problemy z shitcoinami, dawały im piękną bazę do usprawiedliwiania nowych regulacji.
Podatki i ograniczenia.
W małej, ale dumnej prowincji Wolnolandii – zwanej Bananową Wolnością – jakoś około roku 2026, Biurokraci wprowadzili kolejny podatek: 25% od zysków kapitałowych z kryptowalut. „To kwestia sprawiedliwości!” – ogłosili na konferencji prasowej, sącząc szampana z funduszy podatników. „Ludzie zbyt długo cieszyli się nieopodatkowanymi zyskami!”, mruczeli zadowoleni pod nosem.

Prawda była jednak zupełnie inna. Bananowa Wolność, niegdyś przyjazna nowym technologiom, pełna inwestycji i wiedzy, gdzie nie płacono podatków od krypto, zaczęła tracić swój urok. Firmy zajmujące się Bitcoinem uciekały, zabierając ze sobą setki milionów kapitału. „Brawo, rząd!” – drwili krypto-enthuzjaści na forach.
Globalna świadomość.
Tymczasem w innych częściach świata ludzie zaczęli rozumieć, dlaczego Bitcoin jest wyjątkowy. Dlaczego jest inny, dlaczego nie ma sobie równych i dlaczego warto go rozumieć i używać. W krajach, gdzie dostęp do banków był ograniczony, takich jak Nigeriobia, Wietnamia, Wenezueland czy Brazyloto, a nawet w Szwajcarlandii, gdzie ludziom żyło się wygodnie, Bitcoin stał się mostem do finansowej wolności. Używano go do przekazów bez lichwiarskich prowizji, jako zabezpieczenia przed hiperinflacją, jako głównego środka wymiany, tym bardziej w miejscach, gdzie ludzie wcześniej nie mieli żadnej szansy dostępu do innych systemów finansowych.
Nawet w rozwiniętych krajach, jak USAstan, instytucjonalni inwestorzy kupowali Bitcoin jako „cyfrowe złoto”, zwłaszcza gdy jego cena przekroczyła 87 000 dolarów. Kraje takie jak Salwadoria uznały go nawet za legalny środek płatniczy, inspirując innych.
Ale Biurokraci z Brukselgrodu wciąż ostrzegali: „Bitcoin jest niebezpieczny! Potrzebujemy kontroli!”
MFW – szeryf finansowego świata.
MFW, niczym szeryf w finansowym świecie, nie był zachwycony Bitcoinem. Gdy tylko jakieś państwo (np. Salwadoria) próbowało uznać go za legalną walutę, MFW podnosił brew i machał biurokratyczną laską. „To zagraża stabilności makroekonomicznej!” – twierdzili, zmuszając kraje do ograniczenia krypto w zamian za pożyczki (...które jak się bliżej przyjrzeć, żadne nacje jeszcze nie pomogły, wręcz przeciwnie...).
Ponieważ nie mogli bezpośrednio zakazać Bitcoina (blockchain był jak rwąca rzeka, omijająca ich zapory), uciekali się do podstępu – wprowadzali więc absurdalne podatki od transakcji. „Za każdą kawę kupioną za Bitcoin zapłacisz 25% podatku!” – ogłaszali. Te podatki nie tylko napełniały kieszenie chciwych Biurokratów, ale też zniechęcały ludzi do krypto.
Państwo, które łamie nogi, by zaoferować wózek.
Tu właśnie znów pojawia przypowieść o łamaniu nóg. Biurokraci przepisami, podatkami i zakazami „łamali nogi” obywatelom Wolnolandii: „Nie możecie używać Bitcoina bez naszej zgody!” – rozkazywali, zamykając konta i wprowadzając nowe prawo.
Gdy ludzie zaczęli narzekać, że nie mogą swobodnie handlować ani oszczędzać, Biurokraci przybiegli z „ratunkiem” – CBDC. „Oto wasz wózek inwalidzki!” – ogłosili, prezentując swój Centralno-Biurokratyczny-Digitalowy-Groszak. „Możecie nim płacić, ale my będziemy znać każdy wasz ruch. A jeśli nam się coś nie spodoba… puf! Wasze konto znika. Kontrola dla Waszego dobra!”
Ludzie patrzyli na te lśniące cyfrowe wózki i zastanawiali się: „Po co mielibyśmy to przyjąć, skoro kiedyś mogliśmy chodzić o własnych siłach?”
Ale Biurokraci byli pewni swego. „Bez nas byście zginęli!” – wykrzykiwali, dumni jak pawie. „Bitcoin to Dziki Zachód pełny przestępców! Tylko my zapewnimy wam bezpieczeństwo!”
Prawda? Czy może chcieli tylko kontroli? Bitcoin burzył ich marzenia o władzy, więc próbowali go poskromić – podatkami, przepisami, groźbami MFW.
Nadzieja pozostaje.
Nie wszystko jednak było stracone. Ludzie Wolnolandii zaczęli się organizować. Na skromnych, ale pracowitych spotkaniach w cyfrowych kawiarniach dyskutowali o Bitcoinie i wolności. „Nie poddamy się!” – obiecywali sobie wzajemnie. Uczyli innych, jak unikać sideł Biurokratów, jak handlować na zdecentralizowanych giełdach, jak używać Bitcoina by urzędnicy nie sięgali do niego swoimi mackami.
Na świecie pojawiały się też historie sukcesu – od osób uciekających przed finansową tyranią po kraje opierające się MFW.
Jak skończy się ta historia? Czas pokaże.
Czy Bitcoin pozostanie wolny, czy CBDC i podatki, niczym wcześniej wspominany wózek inwalidzki, staną się jedynym „transportem” Wolnolandii? To zależy od ludzi. Jedno jest pewne: Biurokraci mogą łamać nogi, ale ducha wolności nie da się stłamsić.
Dopóki choć jeden górnik uruchamia swój komputer, by kopać Bitcoiny, a choć jedna osoba wierzy w decentralizację, Bitcoin będzie żył, a ludzie – będą mieli wybór.
Każde podobieństwo do rzeczywistości jest przypadkowe i nie odzwierciedla faktycznego stanu rzeczy. A może jednak? Zacznij od siebie. Wiedza i świadomość świata to klucz do wolności.
Şelale Malkoçoğlu
Born in Poland, raised in a multi-culti family, I quickly developed a passion for travel & respect for others. The digital nomad lifestyle is my natural fit. For years, I'm a happy Bictoiner as well.
follow me :
Related Posts
Bitcoin i siła entropii: nowy porządek z chaosu
Jun 03, 2025
Zapiski domorosłego filmowca - Naprawiamy kulturę na Bitcoin FilmFest25
May 30, 2025
Homeschooling i Bitcoin – powiązania, których nie widać na pierwszy rzut oka
Jan 15, 2025